Wydaje mi się jakbym dopiero co wsiadała do samolotu w Warszawie, a tu już zleciał miesiąc w USA! Mam nadzieję, że pozostałe 11 nie minie aż tak szybko!
Co mnie zaskoczyło, co zachwyciło a co rozczarowało?
Przede wszystkim czuję, że powinnam więcej zwiedzać! Jak na razie większość czasu poświęciłam na odkrywanie okolicy + małą wycieczkę do San Diego. Na przyszły miesiąc postanawiam co weekend zobaczyć coś nowego (mam nadzieję, że się powiedzie!)
Host rodzinka wciąż na medal, nie żałuję, że ich wybrałam :) Zaczynam wchodzić w rutynę i nie muszę wciąż o wszystko pytać (to wspaniałe uczucie po miesiącu pełnym: gdzie to jest, jak zrobić to itd). Mam też lepszy kontakt z dziećmi, chyba ostatecznie mnie zaakceptowały!
Jedzenie w Stanach wciąż uważam za fatalne, ale nie poddaję się i szukam nowych smaków :) Można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do ich pełnych cukru i sztuczności potraw, dzięki czemu nie głoduję.. Ale mało co da się tu określić mianem "pyszne". Hostka kupiła mi francuski chleb - smakuje jak nasz najtańszy z biedry, ale w odróżnieniu od innych tutaj, przynajmniej można nazwać go chlebem xD
Jak na razie moje jedzeniowe odkrycia to:
>bekon - nie wiem jak oni to robią, ale smakuje o niebo lepiej niż u nas
>mrożony jogurt - kocham od pierwszej łyżeczki!!
Jestem na etapie intensywnej nauki do prawka, więc co nieco o jeżdżeniu - na początku był stres, ale wydaje mi się, że jeżdżenie tutaj jest łatwiejsze niż w Polsce (choć kierowcy gorsi). Uwielbiam skręcanie w prawo na czerwonym i stopy zamiast skrzyżowań równorzędnych :)
Jeśli chodzi o ogólne odczucia, to muszę przyznać, że jestem tu szczęśliwa, zachwycają mnie widoki, pogoda i pozytywne nastawienie ludzi. Czuję, że moja przygoda właśnie się zaczęła i chcę z niej wyciągnąć jak najwięcej!
Ach.. no i jeszcze język - nie jestem mistrzem, ale dogaduję się bez problemu :) Ludzie są tu mega cierpliwi i zawsze udaje mi się załatwić to, czego potrzebuję! Do tego za każdym razem pytają skąd jestem, co u mnie i tak dalej, bardzo to miłe! Zastanawia i jednocześnie zachwyca mnie dlaczego każdy tu każdego zagaduje? Może właśnie dlatego ludzie w Cali tyle się uśmiechają?
:)
poniedziałek, 28 sierpnia 2017
czwartek, 24 sierpnia 2017
San Diego za $100
Jestem bardzo dumna z mojej pierwszej samodzielnej wycieczki po Stanach!
Host rodzinka wyjechała na weekend, więc miałam 3 pełne dni wolnego - żyć, nie umierać :)
Na początku troszkę się bałam, kiedy 2 koleżanki zrezygnowały ze wspólnych planów.. ale później stwierdziłam - teraz, albo nigdy! Przekalkulowałam ile oszczędności mogę poświęcić na ten cel i doszłam do wniosku, że 200-300$ będzie najzupełniej okay! Włączyłam komputer i rozpoczęłam organizowanie!
Nocleg:
Najbardziej stresowałam się noclegiem - w Europie zazwyczaj korzystam z Couchsurfingu, ale tym razem miałam jechać zupełnie sama, więc doszłam do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Hotele zdecydowanie za drogie, hostele troszkę mnie odstraszyły (a konkretnie opowieści jednej z moich znajomych o robactwie).. Po krótkiej chwili znalazłam na facebooku grupę polek mieszkających w okolicy, napisałam posta i ku mojemu zdziwieniu, po paru minutach dostałam zaproszenie od przemiłej G! Jestem wielką szczęściarą, że trafiłam właśnie do niej!!!
Tym właśnie sposobem znalazłam się prawie w samym centrum San Diego, w prześlicznym mieszkanku z cudownym widokiem (naprawdę cudownym!) i kolibrami odwiedzającymi poidełko na tarasie! Do tego zyskałam wspaniałą nową znajomość z osobą, z którą czuję się tak, jakbyśmy znały się od lat!
Transport:
Z miasta, w którym mieszkam odjeżdża bezpośredni pociąg, bilety w dwie strony kosztowały mnie $48, po samym San Diego poruszałam się samochodem (dzięki uprzejmości G i A, która zaproponowała, że oprowadzi mnie w sobotę)
Jedzienie:
Również tutaj dzięki uprzejmości G nie musiałam zbytnio kombinować, ponieważ udostępniła mi swoją lodówkę! Jednak podczas sobotniego zwiedzania zamówiłam sobie lunch i margaritę w meksykańskiej knajpce (San Diego ma bardzo meksykański klimat) $14, w między czasie odwiedziłam też Starbucks $5 i lokalną, przepiękną i przepyszną kawiarnię, gdzie zjadłam doskonałą bezę z lodami i innymi pysznościami $7. W niedzielę zaprosiłam G na sushi w ramach podziękowania za wspaniały weekend, gdzie zostawiłam niecałe $30
Generalnie nie żałowałam sobie, ale gdybym chciała być super oszczędna, kupiła jedzonko w supermarkecie i przygotowała wszystkie posiłki sama. spokojnie wystarczyłoby $20-30 na cały weekend.
San Diego - co warto zobaczyć?
Nie wiem, czy udało mi się zobaczyć choć jedną czwartą tego, co jest do zobaczenia, ale opiszę tu po krótce to, co sama odwiedziłam:
Balboa Park - absolutny numer jeden, przepiękny park pełen zieleni, fontann i takiego wewnętrznego spokoju! Można tam spotkać pana, który w magiczny sposób wydobywa dźwięki ze swojego dziwnego instrumentu (nie mam pojęcia jak się on nazywa)! W parku jest też wiele muzeów, ale niestety nie miałam wystarczająco czasu, żeby je odwiedzić. Generalnie polecam!
Down Town- mnóstwo bezdomnych, miasto jak miasto, byłam bardzo zawiedziona, nic ciekawego tam nie znalazłam. Niedaleko jest też Little Italy, ulica zrobiona w włoskim, tam właśnie znalazłam fantastyczną kawiarnię z najlepszymi bezami na świecie!
Old Town - małe "miasteczko" w meksykańskim stylu. Kiedy przyszłam, wszędzie grała muzyka, bardzo kolorowo, pachniało meksykańskim jedzonkiem. Rewelacyjny klimat, polecam! w skali 1-10 daje mocne 7
Coronado - wyspa z widokiem na miasto i piękną plażą, bardzo mi się spodobała. Wszędzie domki rodem z amerykańskich filmów (takie jednopiętrowe z ogródkiem i flagą USA), brak bezdomnych, wspaniałe widoki, warto!
Wybrzeże i pomnik całującej się pary - mnóstwo tam turystów, ale naprawdę warto przejść się wzdłuż brzegu, napawać się widokiem, przycupnąć w meksykańskiej knajpce, zachwycić się pięknym, romantycznym pomnikiem i podziwiać ogromny lotniskowiec (jest on muzeum lotniczym!)
Nie zdążyłam, ale z pewnością jeszcze kiedyś odwiedzę zoo, Sea World, plażę la Jolla
Bardzo polecam na weekendowe wypady, to miasto ma jakiś taki specyficzny klimat, który trudno wytłumaczyć, ale czuje się go w każdym zakątku!
Przydatne strony
Planujesz swój wyjazd? Polecam:
https://www.couchsurfing.com - do znalezienia noclegu/ kogoś kto Cię oprowadzi/ źródła informacji o ciekawych miejscach w danym mieście
https://www.amtrak.com/ -tutaj znalazłam bilety!
Host rodzinka wyjechała na weekend, więc miałam 3 pełne dni wolnego - żyć, nie umierać :)
Na początku troszkę się bałam, kiedy 2 koleżanki zrezygnowały ze wspólnych planów.. ale później stwierdziłam - teraz, albo nigdy! Przekalkulowałam ile oszczędności mogę poświęcić na ten cel i doszłam do wniosku, że 200-300$ będzie najzupełniej okay! Włączyłam komputer i rozpoczęłam organizowanie!
Nocleg:
Najbardziej stresowałam się noclegiem - w Europie zazwyczaj korzystam z Couchsurfingu, ale tym razem miałam jechać zupełnie sama, więc doszłam do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Hotele zdecydowanie za drogie, hostele troszkę mnie odstraszyły (a konkretnie opowieści jednej z moich znajomych o robactwie).. Po krótkiej chwili znalazłam na facebooku grupę polek mieszkających w okolicy, napisałam posta i ku mojemu zdziwieniu, po paru minutach dostałam zaproszenie od przemiłej G! Jestem wielką szczęściarą, że trafiłam właśnie do niej!!!
Tym właśnie sposobem znalazłam się prawie w samym centrum San Diego, w prześlicznym mieszkanku z cudownym widokiem (naprawdę cudownym!) i kolibrami odwiedzającymi poidełko na tarasie! Do tego zyskałam wspaniałą nową znajomość z osobą, z którą czuję się tak, jakbyśmy znały się od lat!
Transport:
Z miasta, w którym mieszkam odjeżdża bezpośredni pociąg, bilety w dwie strony kosztowały mnie $48, po samym San Diego poruszałam się samochodem (dzięki uprzejmości G i A, która zaproponowała, że oprowadzi mnie w sobotę)
Jedzienie:
Również tutaj dzięki uprzejmości G nie musiałam zbytnio kombinować, ponieważ udostępniła mi swoją lodówkę! Jednak podczas sobotniego zwiedzania zamówiłam sobie lunch i margaritę w meksykańskiej knajpce (San Diego ma bardzo meksykański klimat) $14, w między czasie odwiedziłam też Starbucks $5 i lokalną, przepiękną i przepyszną kawiarnię, gdzie zjadłam doskonałą bezę z lodami i innymi pysznościami $7. W niedzielę zaprosiłam G na sushi w ramach podziękowania za wspaniały weekend, gdzie zostawiłam niecałe $30
Generalnie nie żałowałam sobie, ale gdybym chciała być super oszczędna, kupiła jedzonko w supermarkecie i przygotowała wszystkie posiłki sama. spokojnie wystarczyłoby $20-30 na cały weekend.
San Diego - co warto zobaczyć?
Nie wiem, czy udało mi się zobaczyć choć jedną czwartą tego, co jest do zobaczenia, ale opiszę tu po krótce to, co sama odwiedziłam:
Balboa Park - absolutny numer jeden, przepiękny park pełen zieleni, fontann i takiego wewnętrznego spokoju! Można tam spotkać pana, który w magiczny sposób wydobywa dźwięki ze swojego dziwnego instrumentu (nie mam pojęcia jak się on nazywa)! W parku jest też wiele muzeów, ale niestety nie miałam wystarczająco czasu, żeby je odwiedzić. Generalnie polecam!
Down Town- mnóstwo bezdomnych, miasto jak miasto, byłam bardzo zawiedziona, nic ciekawego tam nie znalazłam. Niedaleko jest też Little Italy, ulica zrobiona w włoskim, tam właśnie znalazłam fantastyczną kawiarnię z najlepszymi bezami na świecie!
Old Town - małe "miasteczko" w meksykańskim stylu. Kiedy przyszłam, wszędzie grała muzyka, bardzo kolorowo, pachniało meksykańskim jedzonkiem. Rewelacyjny klimat, polecam! w skali 1-10 daje mocne 7
Coronado - wyspa z widokiem na miasto i piękną plażą, bardzo mi się spodobała. Wszędzie domki rodem z amerykańskich filmów (takie jednopiętrowe z ogródkiem i flagą USA), brak bezdomnych, wspaniałe widoki, warto!
Wybrzeże i pomnik całującej się pary - mnóstwo tam turystów, ale naprawdę warto przejść się wzdłuż brzegu, napawać się widokiem, przycupnąć w meksykańskiej knajpce, zachwycić się pięknym, romantycznym pomnikiem i podziwiać ogromny lotniskowiec (jest on muzeum lotniczym!)
Nie zdążyłam, ale z pewnością jeszcze kiedyś odwiedzę zoo, Sea World, plażę la Jolla
Bardzo polecam na weekendowe wypady, to miasto ma jakiś taki specyficzny klimat, który trudno wytłumaczyć, ale czuje się go w każdym zakątku!
Przydatne strony
Planujesz swój wyjazd? Polecam:
https://www.couchsurfing.com - do znalezienia noclegu/ kogoś kto Cię oprowadzi/ źródła informacji o ciekawych miejscach w danym mieście
https://www.amtrak.com/ -tutaj znalazłam bilety!
czwartek, 17 sierpnia 2017
AU PAIR KONTRA HOST RODZICE
Powoli zaczynam dogadywać się z dzieciakami :) Znajdujemy wspólny język, uczymy się o sobie coraz więcej i więcej.. generalnie widać progres! Niestety jak to z dziećmi, nie zawsze jest cukierkowo, zdarzają się burze i o jednej z takich właśnie burz chciałabym napisać..
Moja hostka pracuje w domu, dlatego podczas wakacji chce, żeby dzieciaki były jak najwięcej poza domem. W sumie jej się nie dziwie, bo jak tylko wejdą do domu, przyklejają się do tabletów, komputerów i innych elektronicznych cudów, krzyczą i stają się nieznośne..
Dlatego codziennie mamy plan, czyli jedna/dwie superfajne rzeczy i kilka takich zapchaj dziur jak basen, czy wyjście do parku. Dzieciaki na zmianę mogą wybierać co "superfajnego" chcą robić. Dzisiaj była kolej Kr, który uwielbia góry. Wybrał hiking, ku rozpaczy reszty rodzeństwa xD Na początku bardzo się cieszyłam, bo zawsze to miło spędzony czas na łonie natury (a ja jestem miłośniczką gór!) Niestety najstarsza i najmłodszy od samego poranka narzekali, całą drogę marudzili, że chcą wracać, potem kiedy jechaliśmy na kręgle rozpoczęli wojnę w samochodzie i z godziny na godzinę było coraz gorzej! Co w nich wstąpiło?! Nie mam pojęcia!
W końcu moja cierpliwość się wyczerpała i ostrzegłam, że jeszcze jeden, choćby malutki wybryk i mają karę na wszystkie elektroniczne sprzęty!
Nie trzeba było długo czekać, chłopcy pokłócili się o coś na placu zabaw. Normalnie puściłabym tą sprzeczkę mimo uszu, ale w obliczu całego dnia, stwierdziłam, że dość tego dobrego, kara i koniec.
Płaczom i tłumaczeniom nie było końca, ale jak tylko zobaczyli, że nic im to nie da, postanowili poskarżyć się rodzicom, zadzwonili do taty, potem do mamy, a na końcu zadowoleni z siebie, powiedzieli, że rodzice dziś ze mną porozmawiają. Udałam, że mnie to nie obchodzi, ale tak naprawdę byłam bliska wybuchu! Jakim prawem te dzieciaki na mnie skarżą i jakim prawem rodzice ich popierają? Przecież w ten sposób nigdy nie uda mi się ich przyzwyczaić do konsekwencji!!!
Zirytowałam się niesamowicie, ale postanowiłam, że trzeba wziąć głęboki oddech i wyjaśnić rodzicom, że nie mogą popierać dzieci w takich sprawach, a jeśli się ze mną nie zgodzą, czas rozglądać się za nową host rodziną..
Po kilku godzinach wracamy do domu, oboje rodzice czekają w kuchni (nigdy się to nie zdarza, mama zwykle jest w gabinecie, a tata pracuje do późna). Pomyślałam sobie "oho! nie ma nawet co próbować, wygląda na to, że postanowili mnie wywalić". Wzięłam kolejne 3 oddechy i wchodzę. Pytają jak dzień, odpowiadam - nie najlepiej... i nagle: host mama podaje mi kieliszek wina, host tata przeprasza za dzieci i ich zachowanie, chwali, że w końcu pokazałam im granicę.. normalnie szok! Przyszli wcześniej, żeby pomóc mi z dziećmi podczas ciężkiego dna!
A jak opowiedziałam host tacie o moich obawach to zszokowany odpowiedział, "gdybym tak zrobił, dzieci nigdy by Cię nie słuchały" :D
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona!
+muszę na przyszłość przestać robić z igły widły ;p
Moja hostka pracuje w domu, dlatego podczas wakacji chce, żeby dzieciaki były jak najwięcej poza domem. W sumie jej się nie dziwie, bo jak tylko wejdą do domu, przyklejają się do tabletów, komputerów i innych elektronicznych cudów, krzyczą i stają się nieznośne..
Dlatego codziennie mamy plan, czyli jedna/dwie superfajne rzeczy i kilka takich zapchaj dziur jak basen, czy wyjście do parku. Dzieciaki na zmianę mogą wybierać co "superfajnego" chcą robić. Dzisiaj była kolej Kr, który uwielbia góry. Wybrał hiking, ku rozpaczy reszty rodzeństwa xD Na początku bardzo się cieszyłam, bo zawsze to miło spędzony czas na łonie natury (a ja jestem miłośniczką gór!) Niestety najstarsza i najmłodszy od samego poranka narzekali, całą drogę marudzili, że chcą wracać, potem kiedy jechaliśmy na kręgle rozpoczęli wojnę w samochodzie i z godziny na godzinę było coraz gorzej! Co w nich wstąpiło?! Nie mam pojęcia!
W końcu moja cierpliwość się wyczerpała i ostrzegłam, że jeszcze jeden, choćby malutki wybryk i mają karę na wszystkie elektroniczne sprzęty!
Nie trzeba było długo czekać, chłopcy pokłócili się o coś na placu zabaw. Normalnie puściłabym tą sprzeczkę mimo uszu, ale w obliczu całego dnia, stwierdziłam, że dość tego dobrego, kara i koniec.
Płaczom i tłumaczeniom nie było końca, ale jak tylko zobaczyli, że nic im to nie da, postanowili poskarżyć się rodzicom, zadzwonili do taty, potem do mamy, a na końcu zadowoleni z siebie, powiedzieli, że rodzice dziś ze mną porozmawiają. Udałam, że mnie to nie obchodzi, ale tak naprawdę byłam bliska wybuchu! Jakim prawem te dzieciaki na mnie skarżą i jakim prawem rodzice ich popierają? Przecież w ten sposób nigdy nie uda mi się ich przyzwyczaić do konsekwencji!!!
Zirytowałam się niesamowicie, ale postanowiłam, że trzeba wziąć głęboki oddech i wyjaśnić rodzicom, że nie mogą popierać dzieci w takich sprawach, a jeśli się ze mną nie zgodzą, czas rozglądać się za nową host rodziną..
Po kilku godzinach wracamy do domu, oboje rodzice czekają w kuchni (nigdy się to nie zdarza, mama zwykle jest w gabinecie, a tata pracuje do późna). Pomyślałam sobie "oho! nie ma nawet co próbować, wygląda na to, że postanowili mnie wywalić". Wzięłam kolejne 3 oddechy i wchodzę. Pytają jak dzień, odpowiadam - nie najlepiej... i nagle: host mama podaje mi kieliszek wina, host tata przeprasza za dzieci i ich zachowanie, chwali, że w końcu pokazałam im granicę.. normalnie szok! Przyszli wcześniej, żeby pomóc mi z dziećmi podczas ciężkiego dna!
A jak opowiedziałam host tacie o moich obawach to zszokowany odpowiedział, "gdybym tak zrobił, dzieci nigdy by Cię nie słuchały" :D
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona!
+muszę na przyszłość przestać robić z igły widły ;p
czwartek, 10 sierpnia 2017
PIERWSZY KRYZYS JUŻ ZA MNĄ
Na początku wszystko wydaje się wspaniałe, ale potem przychodzi rzeczywistość i... wróć! Cały czas jestem na początku!!! No tak, spędziłam dopiero 2 tygodnie z host rodzinką, a już zaczęły mnie nachodzić myśli "jeszcze tylko 2 godziny i 43 min do końca", "nie wytrzymam z tym dzieciakiem" itd..
No cóż, od poniedziałku do czwartku spędzam z dziećmi 9-10h, a w piątki około 5-8h. Rodzina i przyjaciele wciąż są w kontakcie, ale nie wypisują już do mnie miliona wiadomości dziennie, co znacznie urozmaicało wieczory. Znajomych i przyjaciół w okolicy jak na razie brak, więc nie ma z kim się spotkać i najzwyczajniej w świecie człowiek zaczyna wariować!
Jestem osobą, która działa na zasadzie "problem - rozwiązanie - brak problemu", więc pierwsze o czym pomyślałam, to zapisanie się na jakieś zajęcia.. Ale jak to zrobić, skoro w tygodniu nie mam czasu, nie znam okolicy, nie mam kasy i nie mogę używać samochodu na dalsze trasy (dalsze niż do sąsiedniej miejscowości!) coraz gorzej, coraz więcej frustracji, coraz ciężej z dziećmi..
Wydaje się to małym problemem, ale jak człowiek jest daleko od domu i nawet nie ma z kim pogadać, to taki zbuntowany nastolatek potrafi zrujnować cały dzień! Zaczęłam zastanawiać się nad powrotem do domu lub rematchem (serio!)
I nagle napisała do mnie au pair, która jest moim "mentorem" (odpowiada za to, żeby spotkać się kilka razy z nową koleżanką.) Okazała się fantastyczną dziewczyną, bardzo otwartą, pokazała mi okoliczne centrum handlowe. Właściwie, szczerze nie znoszę zakupów, ale spotkanie z nią dało mi niesamowitego kopa! Zrozumiałam, że jak tylko poznam kilka osób, od razu będzie mi tu łatwiej, nabrałam pozytywnego nastawienia i jestem zachwycona! Wystarczyły 3 godziny z uśmiechniętą osobą i moje podejście zmieniło się o 180 stopni :)))
Jeśli macie czas, poświęćcie go drugiej osobie. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wiele może dla kogoś znaczyć kilka minut rozmowy!
No cóż, od poniedziałku do czwartku spędzam z dziećmi 9-10h, a w piątki około 5-8h. Rodzina i przyjaciele wciąż są w kontakcie, ale nie wypisują już do mnie miliona wiadomości dziennie, co znacznie urozmaicało wieczory. Znajomych i przyjaciół w okolicy jak na razie brak, więc nie ma z kim się spotkać i najzwyczajniej w świecie człowiek zaczyna wariować!
Jestem osobą, która działa na zasadzie "problem - rozwiązanie - brak problemu", więc pierwsze o czym pomyślałam, to zapisanie się na jakieś zajęcia.. Ale jak to zrobić, skoro w tygodniu nie mam czasu, nie znam okolicy, nie mam kasy i nie mogę używać samochodu na dalsze trasy (dalsze niż do sąsiedniej miejscowości!) coraz gorzej, coraz więcej frustracji, coraz ciężej z dziećmi..
Wydaje się to małym problemem, ale jak człowiek jest daleko od domu i nawet nie ma z kim pogadać, to taki zbuntowany nastolatek potrafi zrujnować cały dzień! Zaczęłam zastanawiać się nad powrotem do domu lub rematchem (serio!)
I nagle napisała do mnie au pair, która jest moim "mentorem" (odpowiada za to, żeby spotkać się kilka razy z nową koleżanką.) Okazała się fantastyczną dziewczyną, bardzo otwartą, pokazała mi okoliczne centrum handlowe. Właściwie, szczerze nie znoszę zakupów, ale spotkanie z nią dało mi niesamowitego kopa! Zrozumiałam, że jak tylko poznam kilka osób, od razu będzie mi tu łatwiej, nabrałam pozytywnego nastawienia i jestem zachwycona! Wystarczyły 3 godziny z uśmiechniętą osobą i moje podejście zmieniło się o 180 stopni :)))
Jeśli macie czas, poświęćcie go drugiej osobie. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wiele może dla kogoś znaczyć kilka minut rozmowy!
niedziela, 6 sierpnia 2017
PLANOWANIE, WYDAWANIE, ORGANIZOWANIE
Każda au pair dostaje 52 wypłaty po 195.75$, co w sumie daje 10179 $
10 tysięcy dolarów, to całkiem niezła sumka, co nie? Ale jak się na to spojrzy z drugiej strony, to 195$ tygodniowo, wcale nie jest jakimś majątkiem.. wystarczy kupić sobie coś do ubrania, wyjść kilka razy z koleżanką na kawę i może w sobotni wieczór wypić drinka, wytańczyć się w klubie..albo pojechać do pobliskiego parku rozrywki/kina/teatru.. raz dwa trzy i tygodniowa pensja znika w mgnieniu oka!
Zanim wyjechałam do stanów, miałam w planach podróże po świecie, a co za tym idzie przeczytałam mnóstwo blogów o tym jak na nie zarobić. Postanowiłam, że podczas mojego roku w Stanach sprawdzę kilka sposobów na oszczędzanie i zobaczę, czy faktycznie działają!
1. Moje priorytety:
Przede wszystkim chciałabym jak najwięcej zwiedzić, zobaczyć wszystko, co tylko uda mi się zobaczyć, odkrywać, poznawać, doświadczać! Nie chcę jednak rezygnować z codziennych przyjemności, co to za frajda nudzić się cały miesiąc, żeby przez trzy dni pozwiedzać jakieś miejsce?
2. Segregowanie wydatków:
100$ z każdej pensji zamierzam odkładać na travel month. Bez względu na moje plany w trakcie roku, te pieniążki pozostaną nieruszone. Jeśli nie wydam wszystkiego na podróżowanie, to może uda mi się zabrać parę dolarów do domu na tak zwany "start"
50$ przeznaczam na zrobienie czegoś fajnego w jeden z weekendów (przysługuje mi jeden pełny weekend w miesiącu, więc zawsze będę miała 200$ na zrobienie czegoś ciekawego)
Resztę będę wydawała na bieżąco na potrzebne rzeczy (ciuchy, kosmetyki, paliwo) i na te nie potrzebne, ale sprawiające radość! Np. mrożony jogurt, w którym się zakochałam, albo może jakieś kino?
3. Zapisywanie i kontrolowanie wydanych pieniędzy
Być może za jakiś czas dojdę do wniosku, że potrzebuję więcej na weekendowy wypad, albo mniej, skoryguję swoje założenia i sprawdzę kolejny plan oszczędzania :)
Mam nadzieję, że uda mi się wytrwać w tym postanowieniu i wykorzystać maksymalnie czas i pieniądze!
PLANOWANIE WYCIECZEK
* Mam 12 miesięcy, a co za tym idzie 12 małych weekendowych wypadów! Chciałabym w większości przeznaczyć je na zwiedzanie Cali, ale nie zaszkodziłoby odwiedzić też Washington DC, Chicago i kilka innych! Zrobię sobie listę must see i w zależności od tanich lotów, będę kombinować jakieś super wycieczki!
* 2 tygodnie wakacji - tydzień chciałabym spędzić na Hawajach, a drugi może wykorzystam jako przedłużenie mojego travel month :)
* 1 miesiąc, podczas którego planuję zobaczyć jak najwięcej Parków Narodowych i odwiedzić kilka stanów (Arizonę, Utah, Nevadę, Oregon, Teksas i może Florydę, jeśli starczy czasu :)
Zastanawiam się też nad kupnem kalendarza, gdzie będę mogła odnotowywać swoje wszystkie wycieczkowe przygody!
Zapowiada się super rok!
10 tysięcy dolarów, to całkiem niezła sumka, co nie? Ale jak się na to spojrzy z drugiej strony, to 195$ tygodniowo, wcale nie jest jakimś majątkiem.. wystarczy kupić sobie coś do ubrania, wyjść kilka razy z koleżanką na kawę i może w sobotni wieczór wypić drinka, wytańczyć się w klubie..albo pojechać do pobliskiego parku rozrywki/kina/teatru.. raz dwa trzy i tygodniowa pensja znika w mgnieniu oka!
Zanim wyjechałam do stanów, miałam w planach podróże po świecie, a co za tym idzie przeczytałam mnóstwo blogów o tym jak na nie zarobić. Postanowiłam, że podczas mojego roku w Stanach sprawdzę kilka sposobów na oszczędzanie i zobaczę, czy faktycznie działają!
1. Moje priorytety:
Przede wszystkim chciałabym jak najwięcej zwiedzić, zobaczyć wszystko, co tylko uda mi się zobaczyć, odkrywać, poznawać, doświadczać! Nie chcę jednak rezygnować z codziennych przyjemności, co to za frajda nudzić się cały miesiąc, żeby przez trzy dni pozwiedzać jakieś miejsce?
2. Segregowanie wydatków:
100$ z każdej pensji zamierzam odkładać na travel month. Bez względu na moje plany w trakcie roku, te pieniążki pozostaną nieruszone. Jeśli nie wydam wszystkiego na podróżowanie, to może uda mi się zabrać parę dolarów do domu na tak zwany "start"
50$ przeznaczam na zrobienie czegoś fajnego w jeden z weekendów (przysługuje mi jeden pełny weekend w miesiącu, więc zawsze będę miała 200$ na zrobienie czegoś ciekawego)
Resztę będę wydawała na bieżąco na potrzebne rzeczy (ciuchy, kosmetyki, paliwo) i na te nie potrzebne, ale sprawiające radość! Np. mrożony jogurt, w którym się zakochałam, albo może jakieś kino?
3. Zapisywanie i kontrolowanie wydanych pieniędzy
Być może za jakiś czas dojdę do wniosku, że potrzebuję więcej na weekendowy wypad, albo mniej, skoryguję swoje założenia i sprawdzę kolejny plan oszczędzania :)
Mam nadzieję, że uda mi się wytrwać w tym postanowieniu i wykorzystać maksymalnie czas i pieniądze!
PLANOWANIE WYCIECZEK
* Mam 12 miesięcy, a co za tym idzie 12 małych weekendowych wypadów! Chciałabym w większości przeznaczyć je na zwiedzanie Cali, ale nie zaszkodziłoby odwiedzić też Washington DC, Chicago i kilka innych! Zrobię sobie listę must see i w zależności od tanich lotów, będę kombinować jakieś super wycieczki!
* 2 tygodnie wakacji - tydzień chciałabym spędzić na Hawajach, a drugi może wykorzystam jako przedłużenie mojego travel month :)
* 1 miesiąc, podczas którego planuję zobaczyć jak najwięcej Parków Narodowych i odwiedzić kilka stanów (Arizonę, Utah, Nevadę, Oregon, Teksas i może Florydę, jeśli starczy czasu :)
Zastanawiam się też nad kupnem kalendarza, gdzie będę mogła odnotowywać swoje wszystkie wycieczkowe przygody!
Zapowiada się super rok!
czwartek, 3 sierpnia 2017
PIERWSZE DNI Z HOST RODDZINKĄ!
Samolot wylądował, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że pocą mi się ręce, oddech przyśpieszył, i czuję się tak, jak wtedy, kiedy stresowałam się przed egzaminem w PORDzie :) Przez całe Training School i lot nie zdawałam sobie sprawy, że już rozpoczęła się moja przygoda.. niby byłam, ale jakby za jakąś szklaną ścianą i nagle.. BĘG! w głowie słyszę tylko myśl "Co Ty właściwie zrobiłaś?!"
Oj tak, nigdy nie stresowałam się tak bardzo jak przed pierwszym spotkaniem z host rodzinką! Kiedy koleżanka, która leciała ze mną, zaczęła mnie pośpieszać, zorientowałam się, że tylko my dwie zostałyśmy w samolocie!
Wyszłam przez bramkę lotniska i zobaczyłam wielki plakat powitalny z moim imieniem :) Odebrali mnie chłopcy K.J. (10) i Kd (5) razem z host tatą, który okazał się bardzo miłym i dowcipnym człowiekiem. Od razu złapaliśmy świetny kontakt i rozmawialiśmy całą drogę. Starszy host kid został moim trenerem ds. akcentu ;) Pojechaliśmy do domu, gdzie czekały na nas dziewczyny Kr (12) i Kl (9) razem z host mamą, najbardziej zorganizowaną osobą, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam!
Już po kilku godzinach w host domu (xD), wiedziałam, że to prawdziwy Perfect Match! Rodzinka jest bardzo otwarta, traktują mnie jak członka rodziny, czuję się u nich swobodnie i wiem, że w razie problemów, mogę liczyć na pomoc hostów :) Zdecydowanie czeka mnie tu dużo roboty i nie będzie lekko, ale cieszę się, że wybrałam właśnie tą rodzinkę. Każde dziecko ma inny charakter, ale wszystkie są kochane (najbardziej lubię tego najmniej grzecznego => K.J.)
Po hostach widać, że są bardzo doświadczeni w przyjmowaniu au pairs, przygotowali dla mnie prezent (winko i kosmetyki, takie codzienne, ale jestem zachwycona, bo nie muszę ich kupować!), kazali dzieciom używać mojego pełnego imienia, a nie zdrobnienia (poczułam się dzięki temu mega miło!), generalnie rozmawiając z nimi, czuję, że chyba widzieli już wszystko (tłumaczą każdą rzecz bardzo skrupulatnie).
Miejsce w którym mieszkamy, troszkę różni się od mojego ideału (jest tu przepięknie, ale zbyt bogato!). Mieszkamy w ogrodzonym osiedlu, wśród ludzi z mega wypasionymi domami z basenem. W każdym ogrodzie rosną palmy, a okolica jest czysta tak, że niemal się błyszczy. Miejsce przepiękne, ale to troszkę nie moje klimaty i ciężko tu poznać kogoś normalnego (roi się od bananowych dzieci i ich bogatych rodziców)
Jednak nie przejmuję się tym zbytnio, ponieważ mam mnóstwo fajnych miejsc w okolicy, góry i ocean w zasięgu ręki oraz kilka koleżanek poznanych na training school.
Czuję, że to będzie udany rok!
Oj tak, nigdy nie stresowałam się tak bardzo jak przed pierwszym spotkaniem z host rodzinką! Kiedy koleżanka, która leciała ze mną, zaczęła mnie pośpieszać, zorientowałam się, że tylko my dwie zostałyśmy w samolocie!
Wyszłam przez bramkę lotniska i zobaczyłam wielki plakat powitalny z moim imieniem :) Odebrali mnie chłopcy K.J. (10) i Kd (5) razem z host tatą, który okazał się bardzo miłym i dowcipnym człowiekiem. Od razu złapaliśmy świetny kontakt i rozmawialiśmy całą drogę. Starszy host kid został moim trenerem ds. akcentu ;) Pojechaliśmy do domu, gdzie czekały na nas dziewczyny Kr (12) i Kl (9) razem z host mamą, najbardziej zorganizowaną osobą, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam!
Już po kilku godzinach w host domu (xD), wiedziałam, że to prawdziwy Perfect Match! Rodzinka jest bardzo otwarta, traktują mnie jak członka rodziny, czuję się u nich swobodnie i wiem, że w razie problemów, mogę liczyć na pomoc hostów :) Zdecydowanie czeka mnie tu dużo roboty i nie będzie lekko, ale cieszę się, że wybrałam właśnie tą rodzinkę. Każde dziecko ma inny charakter, ale wszystkie są kochane (najbardziej lubię tego najmniej grzecznego => K.J.)
Po hostach widać, że są bardzo doświadczeni w przyjmowaniu au pairs, przygotowali dla mnie prezent (winko i kosmetyki, takie codzienne, ale jestem zachwycona, bo nie muszę ich kupować!), kazali dzieciom używać mojego pełnego imienia, a nie zdrobnienia (poczułam się dzięki temu mega miło!), generalnie rozmawiając z nimi, czuję, że chyba widzieli już wszystko (tłumaczą każdą rzecz bardzo skrupulatnie).
Miejsce w którym mieszkamy, troszkę różni się od mojego ideału (jest tu przepięknie, ale zbyt bogato!). Mieszkamy w ogrodzonym osiedlu, wśród ludzi z mega wypasionymi domami z basenem. W każdym ogrodzie rosną palmy, a okolica jest czysta tak, że niemal się błyszczy. Miejsce przepiękne, ale to troszkę nie moje klimaty i ciężko tu poznać kogoś normalnego (roi się od bananowych dzieci i ich bogatych rodziców)
Jednak nie przejmuję się tym zbytnio, ponieważ mam mnóstwo fajnych miejsc w okolicy, góry i ocean w zasięgu ręki oraz kilka koleżanek poznanych na training school.
Czuję, że to będzie udany rok!
Subskrybuj:
Posty (Atom)